K.O. KE, czyli o Kompromitacji Europejskiej słów kilka
Wysoka frekwencja oraz wygrana Prawa i Sprawiedliwości w wyborach do Parlamentu Europejskiego zdradza coś więcej niż tylko klęskę Grzegorza Schetyny i jego politycznych partnerów – którzy jeszcze będą dziękować Kaczyńskiemu.
26 maja padł rekord udziału Polaków w eurowyborach, stanowiąc niemal dwukrotność frekwencji sprzed pięciu i dziesięciu lat. Niemałym zaskoczeniem jest również zwycięstwo kandydatów z listy wyborczej nr 4 (KW Prawo i Sprawiedliwość). Sztab partii rządzącej dokonał niemożliwego, mobilizując swój elektorat – raczej niechętny wobec wyborów do PE czy wobec UE ogółem – do stawienia się przy urnach. Nie będzie przesadą założenie, że w najbliższych wyborach do parlamentu krajowego PiS ponownie zdobędzie większość mandatów; tak samo można spodziewać się wysokiej – bo na poziomie 60% – frekwencji.
Za przedwczorajszy (i być może tej jesieni) sukces Prawa i Sprawiedliwości niewątpliwie odpowiada polityka socjalna rządu, obecny stan mediów publicznych, a nawet ostatnia gorąca dyskusja wokół Kościoła. Ale niemałą rolę odegrała także retoryka. O ile przekaz ze strony PO i jej "przybudówek" raczej polegał na straszeniu polexitem, o tyle Jarosław Kaczyński akcentował sukcesy krajowe, jednocześnie zaznaczając, że Unia Europejska, choć niedoskonała, jest potrzebna Polsce. Był to więc bezpieczniejszy wariant od eurosceptycznej, wręcz antyunijnej postawy Konfederacji.
Jednak największą odpowiedzialność za sukces PiS-u ponosi sama opozycja. Powstanie tak szerokiego bloku politycznego jak Koalicja Europejska raczej nie było najlepszym pomysłem – zwłaszcza biorąc pod uwagę scenariusz, że bardziej konserwatywny elektorat wiejski mógł uciec od Polskiego Stronnictwa Ludowego. Pewien psikus zrobił również Robert Biedroń, którego nowa partia ukradła część wyborców KE oraz Lewicy Razem. Swoją drogą, Wiosna może liczyć na wysoki wynik najbliższej jesieni; jednak w dłuższej perspektywie prawdopodobnie nie odegra już większej roli. Wiosna Biedronia – podobnie jak KNP pięć i Kukiz’15 cztery lata temu – zajaśniała na polityczno-wyborczym gwiazdozbiorze niczym supernowa, by po chwili przeobrazić się w karła, tyle że czerwonego.
Można by więc rzec, że los Platformy Obywatelskiej w najbliższych latach jest już przesądzony. W nie lepszej, bo patowej sytuacji znajduje się przewodniczący PO, Grzegorz Schetyna. Z jednej strony, jego nieudolne kierownictwo partią ciągnie Platformę w dół; z drugiej strony, Schetyna doskonale wie, że gdyby teraz zrezygnował, byłby to dla wszystkich sygnał o słabej kondycji i nadchodzącym upadku głównego rywala PiS. Ponadto nie widzę nikogo, kto mógłby godnie reprezentować Platformę Obywatelską – i sami jej politycy również nikogo takiego nie widzą. Dlatego pozycja Schetyny jako lidera PO do jesieni tego roku jest bezpieczna.
Jedyną deską ratunku dla antypisowskiej opozycji wydaje się być Donald Tusk. Oczywiście powrót byłego premiera jako zbawiciela polskiej polityki jest mitem, i to tworzonym przez samego Jarosława Kaczyńskiego. Ale obsesja polityków PiS-u na punkcie Tuska może sprawić, że jeden z trzech tenorów PO faktycznie wróci do aktywnej polityki krajowej, a mit jego mesjanizmu się urzeczywistni. Jeżeli tylko obecny obóz rządzący nadal będzie straszyć Tuskiem, po drodze wpakowując się w kolejną dużą aferę, to Platforma niekoniecznie zdobędzie większość w Sejmie i Senacie, ale na pewno stanie się realnym zagrożeniem dla Zjednoczonej Prawicy.
Pozostaje tylko pytanie, kiedy Donald Tusk miałby wrócić. Sporo Polaków widzi w nim przyszłego prezydenta, ale dla zainteresowanego atrakcyjniejszy jest na pewno urząd prezesa rady ministrów niż fotel przy Krakowskim Przedmieściu. Gdyby Tusk nie zamierzał rezygnować z funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej, najwcześniej mógłby wystartować w wyborach prezydenckich za rok. Tyle że może już być za późno, bo wygrana PiS-u za kilka miesięcy wydaje się bardzo realna. Gdyby doszło do miażdżącej przewagi partii Kaczyńskiego nad innymi, to PO prawdopodobnie już się nie podniesie.
Tym samym Tusk, jak Schetyna, znajduje się w sytuacji patowej. Skompromitowana Platforma i jej partnerzy, by móc pokonać obecny rząd, potrzebują nie tylko skuteczniejszej kampanii, ale również wielkiej kompromitacji Prawa i Sprawiedliwości w oczach wątpiących jego sympatyków. Mało realne, ale nie niemożliwe. Dlatego istnieje cień szansy, że Schetyna i spółka podziękują jeszcze Kaczyńskiemu. Jeśli nie w tym roku, to pewnie w przyszłym.